sobota, 7 listopada 2015

Nocny bieg



Do Partakko dotarłem jeszcze za dnia. Dalszą drogę musiałem jednak odbyć już nocą. Dlatego w tej osadzie hodowców reniferów spędziłem zaledwie kilkanaście minut. Tyle ile potrzeba, aby psy zjadły przekąskę, a ja kawałek czekolady. Wypiłem jeszcze nieco herbaty, przejrzałem psy i sprzęt.
Psy biegły od Inari w butach naszej własnej produkcji. Uszyła je dla nas zawodowa krawcowa. Wszystkie były jeszcze w dobrym stanie po 50 kilometrach biegu. To bardzo dobry wynik.

W Partakko założyłem już na głowę czołówkę, aby potem jej nie szukać. Za wsią początkowo biegliśmy terenem znanym już nam, jednak około 10 kilometrów później wkroczyć mieliśmy na ziemię wcześniej przez nas nie odwiedzaną. Uwielbiam eksplorować nowe tereny.

Jazda zaprzęgiem w nocy to zupełnie metafizyczne doznanie. Jest noc, normalni ludzie siedzą w domach, oglądają telewizję, jedzą kolację, albo śpią. A ja w tym samym czasie gnam zaprzęgiem gdzieś na końcu świata. W nocy odnoszę wrażenie jakbym był sam na świecie. Zresztą mój świat kurczy się wtedy do rozmiarów mieszczących się w snopie światła czołówki. Jest on dość wąski, a długi tylko na tyle, aby zmieścił się w nim zaprzęg. To cały świat, na którym muszę się skupić. Reszta nie ma wtedy znaczenia. Muszę wpatrzeć się w ten wąski fragment świata i uważać, aby nie wpaść na jakąś przeszkodę. Jednocześnie staram się kontrolować decyzje podejmowane przez liderów. Szlak niekiedy krzyżuje się  z innymi szlakami, czy drogami, o pomyłkę więc nietrudno. Kiedy skręcimy gdzieś w niewłaściwą stronę, to możemy mieć potem spore problemy. Na pewno nadrobimy drogi. Problemy zależą od tego jak długo pojedziemy w niewłaściwym kierunku. Im dłużej tym gorzej.
Jednak kiedy zaprzęg prowadzi Zuza z Kleinem, czy z Dante, to pomyłki się nie zdarzają. Zwłaszcza Zuza jest mistrzem nawigacji. Podejmuje szybkie decyzje, jest w tym bardzo zdecydowana i zawsze ma rację.

60 kilometrów od startu Klein miał jakiś kryzys. Zatrzymałem zaprzęg. Wbiłem w śnieg kotwicę, aby zabezpieczyć się przed odjechaniem sań beze mnie. Podszedłem do Kleina. Był trochę zmęczony, ale to w jego przypadku zdarzało się już w przeszłości. Ten pies posiada jednak zdolność do nieprawdopodobnie szybkiego regenerowania się podczas wysiłku. Wiedząc o tym dałem psom ok. 30 minut odpoczynku. Podałem im przekąski, miałem jeszcze trochę zupy w lodówce, więc rozdzieliłem ją miedzy psy.
Trochę się pokręciłem dookoła. Czekałem na zorzę polarną, ale było na nią jeszcze za wcześnie. Ona pojawia się zazwyczaj dopiero około 21. Brakowało jeszcze godziny.

Po 30 minutach ruszyliśmy dalej. Klein biegł teraz spokojniej, ale rozkręcał się z każdym kolejnym kilometrem. Po 65 wróciła mu całkowicie energia. Znowu aktywnie prowadził zaprzęg równo z Zuzą.
Mijały kolejne kilometry, a ja czekałem na ląd. W ostatnich dwóch latach zacząłem zdecydowanie bardziej lubić jazdę po krętych drogach na lądzie niż na długich prostych zamarzniętych jezior. Tam wtedy jednak nie było zbyt wielu odcinków lądowych.
Opuściłem już jezioro Inari. Teraz szlak wił się po mniejszych zbiornikach wodnych, a czasem wpadał na ląd. Psy na lądzie natychmiastowo przyspieszają. One też lubią bieg w miejscach, gdzie nie widać drogi dalej niż na góra kilkaset metrów przed sobą.

Trafialiśmy na coraz więcej skrzyżowań szlaków. Zuza jednak podejmowała bezbłędne decyzje. Skąd ona wie, którędy należy pobiec, kiedy szlak krzyżuje się z czterema innymi? Nie ma tam żadnych drogowskazów. Żadnych wskazówek. Kompletnie nic. Dopiero sto, sto pięćdziesiąt metrów za skrzyżowaniem trafia się na znak potwierdzający, że jesteśmy na właściwym szlaku. Dlatego nigdy nie należy zbyt długo czekać na takie potwierdzenie. Jeśli przejedziemy 200 metrów i nie ma znaku, to znaczy, ze zgubiliśmy drogę i trzeba zawrócić do skrzyżowania i tam znaleźć właściwą drogę. Jednak my takiej potrzeby nie mieliśmy. Zuza jakby biegała tam każdego dnia. Tak była pewna swego. Psy dobiegały do skrzyżowania. Nasza droga szła gdzieś za nim dalej. Jednak, w którą stronę? Miałem wątpliwości. Próbowałem znaleźć jakąkolwiek wskazówkę. Zaprzęg zbliżał się do miejsca, w którym już nie będzie czasu na domysły. Widzę wyraźny szlak biegnący prosto, za skrzyżowaniem. Mam pewność, że to właśnie tam musimy podążać. Jaka inna trasa może być tak ewidentna tutaj? Przecież tu nie ma żadnego ruchu. Od godziny 14 nie spotkałem absolutnie żadnego człowieka. Nikt nie jechał skuterem śnieżnym, nie szedł na nartach. Nikt. Absolutne odludzie.
Docieramy do krzyżówki i nagle Zuza prowadzi psy w lewo. Nie prosto! Bez cienia wątpliwości. Ja mam je za to. Kolejne 150 metrów jadę w napięciu. Czy będzie znak potwierdzenia? Jeden zakręt, drugi, znaku nie ma. Podjazd, dość stromy, biegnę teraz za saniami, zaraz potem stromy zjazd, znów wskakuję na płozy. Jeszcze seria kilku zakrętów. Zaczynam się powoli nastawiać na zawracanie zaprzęgu. I nagle jest znak. Stoi sobie i najnormalniej w świecie mówi "jesteście na dobrej drodze". Głupio mi teraz, ze miałem wątpliwości. Psy są nieomylne w takich sytuacjach i należy im ufać. A Zuza jest w tym najlepsza. Nawet Klein przestał się wtrącać w jej prowadzenie i posłusznie szedł za nią. Cała reszta robiła tak samo. Dawno już nauczyłem się nie dyskutować z psami. Nauczył mnie tego Dante. Moi liderzy wiedzą gdzie są i jak biec dalej, więc nie mam co się wtrącać w ich pracę. Zawsze się to sprawdza w moim zaprzęgu. Zuza i Dante to geniusze, mistrzowie orientacji w terenie.
Tak właśnie było na tamtym odcinku. 40 kilometrów Zuzia bezbłędnie odnajdywała drogę. Aż do samego Sevettijarvi, gdzie zatrzymaliśmy się na biwak po 100 kilometrowym biegu trwającym 7 godzin i 20 minut. Mam naprawdę wspaniałe psy.

Takie nocne biegi są bardzo emocjonujące, ale też trudne i jednocześnie piękne. Są też nieodzowną częścią mushingu. Długie trasy przebywa się systemem non stop, czyli kilka godzin biegu, kilka godzin odpoczynku. Jedzie się niezależnie od pory dnia, podporządkowując wszystko temu systemowi. Można oczywiście jechać normalnie biwakując od zmierzchu do świtu. Jednak wtedy bardzo wydłuża się czas potrzebny do pokonania trasy, a z tym wiążą się kolejne sprawy. Musimy wtedy zabrać więcej żywności i dla psów jak i dla siebie. Musimy zabrać więcej paliwa do kuchenek itd. To wszystko zwiększa wagę sań i tym samym wydłuża czas, bo cięższe sanie pojadą wolniej.
Nocna jazda ma jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Jest nim zorza polarna. Fantastycznie jest jechać zaprzęgiem w jej blasku.
O tym już następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj,
jeśli dodajesz komentarz jako Anonimowy, przedstaw się proszę, lubimy wiedzieć z kim rozmawiamy :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...